niedziela, 26 lutego 2017

Przerdzewiały klucz do szczęścia

 

 

Hygge to hasło-klucz, na które napotykałam w mediach bardzo często w ostatnich miesiącach. Głównie za sprawą akcji promocyjnej książki ,,Hygge. Duńska sztuka szczęścia" Marie Tourell Soderberg. W tym samym czasie na rynku pojawiło się: ,,Hygge. Klucz do szczęścia" Meik'a Wikinga. To drugie wzięłam za pierwsze i tak w moim domu pojawiła się książka, której okładkę możecie podziwiać obok. 


Hygge to nieprzetłumaczalne dosłownie na język polski słowo z języka duńskiego. Czyta się je mniej więcej jako huu-ge. Oznacza filozofię życia większości Duńczyków. Według statystyk stanowią oni jeden ze szczęśliwszych narodów na świecie. Polacy są natomiast mistrzami w narzekaniu, więc książki z tajemną receptą na szczęście muszą się u nas świetnie sprzedawać. Ów filozofia to nic innego jak życie pełne chwil szczęścia, ciepła, bliskości. Można je podobno osiągnąć poprzez zapalanie dużej liczby świec, otaczanie się przyjaciółmi i wsuwanie domowego ciasta pod ciepłym kocem. Nie wiem jak wy, ale ja to kupuję, a właściwie już praktykuję. Pod względem klimatu blisko Polsce do Danii, więc niewątpliwie wiele patentów na miłe spędzanie czasu warto podpatrzyć, choć mam wątpliwości, czy są one dla nas nowością. Wieczory wielu z nas są, szczególnie zimą, bardzo hygge. Nawet jeśli nie wiemy, co to znaczy. 

Wracając do samej książki - jest przepięknie wydana. Niestety środek mnie zawiódł. Odnoszę wrażenie, że ktoś pisał ją naprędce, by wykorzystać zainteresowanie zagadnieniem, chwilową modę. Wrzucono trochę statystyk, ślicznych zdjęć i przepisów, ładnie opakowano i rzucono na sklepowe półki. Autor pisze o tym i owym, ale nie zagłębia się w temat, jest bardzo chaotycznie. Całość przeczytałam w jeden wieczór i zdecydowanie książka ta nie odmieniła mojego życia. Oświadczam, że ten klucz do szczęścia chyba jest zardzewiały (nie żebym była jakoś specjalnie nieszczęśliwa). Możecie śmiało sobie odpuścić. Pozdrawiam bardzo hygge!

,,Ptak dobrego Boga" James McBride

Okładka i wykończenie książki kojarzą się z dawnymi powieściami o Ameryce sprzed wielu dekad. I rzeczywiście, powieść Jamesa McBride'a można postawić (i dosłownie, i w przenośni) obok książek Hemingway'a lub Faulknera i nie będzie to żadne faux pas.

 

 

 

,,Ptak dobrego Boga" to opowieść o Johnie Brownie - przedstawicielu amerykańskiego abolicjonizmu, który naprawdę zapisał się na kartach historii. Jak przekazać historię głęboko wierzącego przeciwnika niewolnictwa, by nie stała się mdła i ckliwa? Autor wpadł na genialny pomysł, aby narratorem był nastoletni, czarnoskóry chłopiec, który przypadkowo i wbrew własnej woli trafia do bandy abolicjonistów. Zostaje wzięty za dziewczynkę i nie wyprowadza reszty kompanii z błędu przez długie lata. W dziewczęcym stroju przemierza Amerykę u boku uduchowionego, choć nieco zwariowanego (nie we własnym mniemaniu) Johna Browna i jego ludzi.

Na uwagę zasługuje język, jakim posługuje się narrator. Robi liczne błędy, pisze w sposób fonetyczny. Swoje obserwacje przekazuje prosto i dobitnie. Dzięki temu czytelnikowi łatwiej jest przenieść się w świat widziany oczami prostego, czarnoskórego chłopca. Nie spotkałam się wcześniej z tak rozległą stylizacją językową tego typu i to niewątpliwy atut, znak rozpoznawczy tej książki.

Choć dzieje Stanów Zjednoczonych i los czarnoskórych są naznaczone cierpieniem i niesprawiedliwością, autorowi udała się rzecz niezwykła - książka nie przekłamuje faktów, a mimo to jest przezabawna. Pokazuje, że historia, jakiej uczymy się z podręczników, to tylko pewna wersja prawdy. ,,Ptak dobrego Boga" prezentuje skomplikowane społeczeństwo Stanów Zjednoczonych XIX wieku, stosunki w nim panujące, a także początek złożonego procesu delegalizacji niewolnictwa. Tu znajdziesz notę biograficzną o Johnie Brownie

Książka jest długa i ciężkostrawna, wymaga czasu, nie da się jej przeczytać w dzień. Jak wino, trzeba ją sączyć po trochu, bo inaczej rozboli cię głowa. Nie wiem, czy warto pić wino, choć na pewno sprawia to przyjemność, ale tę książkę przeczytać warto. Wielu z was, tak jak ja, dołączy ją do swojej listy best of the best. Mam nadzieję, że wkrótce doczeka się ekranizacji, najlepiej w reżyserii Quentina Tarantino. O tak. Pozdrawiam!



wtorek, 7 lutego 2017

,,Życie naprawdę zaczyna się, kiedy doprowadzisz swój dom do porządku"

Powyższy cytat pochodzi z ,,Magii sprzątania" autorstwa Marie Kondo i dobrze oddaje, co pisarka chciała nam przekazać w tej książce.

Marie Kondo jest Japonką, która zajmuje się sprzątaniem. Nie paraduje w fartuszku z miotełką do kurzu - ona uczyniła z porządkowania filozofię. Żyje z doradzania innym, jak uporządkować przestrzeń wokół siebie. W praktyce oznacza to wywalenie z domu wszystkiego, co ,,nie wzbudza uczucia szczęścia". Podobno u większości rodzin jest to około kilkadziesiąt worków... Nic dziwnego, że na świecie tyle rozwodów.

Pierwsze strony wzbudzały u mnie uśmiech politowania, ale z każdą kolejną coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to ma sens. Pod koniec przebierałam nogami,by ruszyć do wywalania wszystkiego, co stanie mi na drodze i mnie nie uszczęśliwia (na szczęście domownicy ocaleli, choć przy kocie się moment wahałam :) ). Zgadzam się z tezą autorki, że większość z nas gromadzi zbyt wiele przypadkowych przedmiotów. Kurczowe trzymanie się ich często jest świadectwem naszych problemów. Zamiast żyć tu i teraz, koncentrować się na tym, co najważniejsze, rozdrabniamy się na milion bzdur i sami nie wiemy, czego naprawdę chcemy.

Marie Kondo nie radzi, jakiej ściereczki należy użyć do umycia lustra. Proponuje, by przy każdej wyrzucanej rzeczy zastanawiać się, co jest dla nas ważne, co nas uszczęśliwia i w końcu - kim naprawdę jesteśmy. Nie chce, byśmy się skupiali na ograniczaniu liczby przedmiotów, ale byśmy posiadali tylko to, co przynosi radość. Tak, mnie też radości nie przynosi durszlak ani szczotka do kibla, a mimo to ich nie wyrzucę. Ale miło byłoby, gdyby wyglądały tak, by nie wzbudzały negatywnych uczuć (teraz jest ten moment kiedy wyrzucasz z głowy obraz swojej szczotki do kibla). Trzeba po prostu zachować ramy rozsądku i nie brać niektórych rad dosłownie, ale główna teza autorki i jej argumenty naprawdę do mnie trafiły.

W ,,Magii sprzątania" sporą wagę przywiązuje się właśnie to aspektu magicznego, mocy przedmiotów nas otaczających. Autorka nakłania, by wyrażać, chociażby w myślach, wdzięczność przedmiotom, które nam służą. Podobno jeśli są dobrze traktowane, Marie Kondo jest w stanie to zauważyć po aurze, jaka od nich bije. Za przykład podaje sportowców, którzy zarzekają się, że dany sprzęt, np. kij do baseballa, przynosi im szczęście i traktują go z szacunkiem. Nieco kontrowersyjne, ale w erze bezmyślnego konsumpcjonizmu każdy argument jest dobry, by ograniczyć ciągłe kupowanie (czyli magia sprzątania jest eko, proszę Państwa).

Jeśli ktoś chce ogarnąć bajzel we własnym domu i życiu, polecam tę książkę. Sięgnęłam po nią z nadzieją znalezienia sposobu na wszędobylski kurz. Chciałam znaleźć receptę na utrzymanie porządku bez wysiłku. Niespecjalnie go znalazłam. Takie rzeczy tylko w Harrym Potterze. Ale ,,Magia sprzątania" zmieniła moje podejście do całego stanu posiadania, do moich rzeczy i otoczenia. To i tak całkiem sporo...







czwartek, 2 lutego 2017

Najnowsze zachwyty i kity

Życie pracującej, leniwej mamy małego dziecka i beznadziejnej pani domu nie jest pełne czasu na rozwijanie pasji, więc kolejny wpis, jak zwykle, po długiej przerwie. Ale co tam, Miłosz i wielu innych też nie śpieszyli się z wydawaniem czegokolwiek, więc lepiej iść w ślady najlepszych niż publikować posty z d... , pardon - od czapy. Dziś krótki przegląd tego, co ostatnio udało mi się przeczytać. Odpuszczam sobie opisywanie fabuły, to znajdziecie gdzie indziej. Dzielę się wyłącznie własnymi wrażeniami.




Harry Potter i przeklęte dziecko




Jako psychofanka całego cyklu nie mogłam sobie odmówić, choć me serce przeczuwało, jak to się może skończyć. Trudno było mi zaakceptować formę dramatu. Harry i didaskalia? Jakoś nie sprzyja to przeniesieniu się w świat czarodziejów. Przynajmniej moim zdaniem. Albo ja zgorzkniałam (bo przecież nie dorosłam - wciąż czekam na list z Hogwartu) i nie potrafiłam już wkręcić się w ten świat, albo to zwyczajnie już nie TO. Z sympatii do J.K. Rowling nie chcę krytykować tekstu, w końcu i ona musi płacić rachunki, więc wybaczam jej ten koszmarek. Jeśli w ogóle miała w tę książkę jakiś wkład, bowiem jest to na dobrą sprawę praca zbiorowa. Z jednej strony miło było zajrzeć do starych znajomych, sprawdzić co słychać u Harrego, Rona i Hermiony, ucieszyć się, że oni też się starzeją, ale gdzieś uleciała cała magia cyklu.






Światło między oceanami


M.L. Stedman


Okładka i tytuł zupełnie nie zachęciły mnie do przeczytania tej powieści i kojarzyły mi się z tanimi romansami. Mój wspaniały mąż podarował mi ją w święta, więc nie wypadało nie przeczytać. Wybrał ją, bo miała wysokie oceny na stronach dla książkoholików. I dobrze. Autor pokazał, że da się zrobić niebanalną powieść o miłości, bez tanich perwersji i wodzenia czytelnika za nos. Dosyć zgrabnie nakreślone, ciekawe portrety psychologiczne postaci i niegłupia fabuła - jeśli lubicie powieści obyczajowe, można sięgać bez obaw - szczególnie na babskie wieczory w pluszowych kapciach, z czekoladą u boku, choć miejcie w zapasie także paczkę chusteczek!









Najlepsze lata naszego życia

Marek Hłasko


Uważam, że jeśli autor czegoś nie opublikował, widocznie uważał to za słabe. Niestety tak jest w tym przypadku. Opowiadania te są nieinteresujące i pokazują wyłącznie, jak długą drogę przeszedł Hłasko (pod względem warsztatu i poglądów). Ale kto się nie zmienia z wiekiem? Skoro nie opublikował ich za życia, prawdopodobnie sam uznawał je za niewarte tego. Słusznie zresztą. Opowiadania są kanciaste, zdecydowanie w duchu socrealistycznym. Pozycja przydatna dla badaczy twórczości pisarza, dla pozostałych - produkt niestrawny. Ale w końcu liczy się $$$$$....



 

 

 

 

 

Zanim się pojawiłeś


Jojo Moyes



Tak, też uległam machinie marketingowej i dałam się skusić ładnym wystawom w księgarni i jedwabistej okładce. Cóż... to tak jak z muzyką - czasem człowiek ma ochotę na Mozarta, a czasem na Rihannę. ,,Zanim się pojawiłeś" to odpowiednik tej drugiej. Książka jest lekka i wciągająca.


 Autorka nie wczuwała się zbyt długo w portrety psychologiczne postaci, bohaterowie są raczej jednowymiarowi. W dosyć płytkiej książeczce kryje się jednak całkiem sensowne przesłanie, by doceniać każdy dzień i korzystać z tego czasu jak najlepiej. Marzysz o wycieczce do Paryża? To wreszcie jedź! Chcesz skoczyć ze spadochronem? Skacz. A nie gnijesz przed książkami... ;-)


Nie miałam zbyt wielkich oczekiwań i się nie zawiodłam. Dla relaksu, czemu nie, można przeczytać. Niewątpliwie jest to romans, ale całkiem strawny.


PS. Nigdy, przenigdy nie sięgajcie po ekranizację - tandetny KOSZMAR!!!




Sekrety urody Koreanek. Elementarz pielęgnacji

Cho Charlotte


Fajne to! Ale nie kupujcie, wypożyczcie, jeśli macie taką możliwość. Przeczytanie tego zajęło mi jedno popołudnie.
Książka wizualnie jest urocza i ładna - jak opakowania koreańskich kosmetyków. Autorka w luźny, trochę blogerski sposób opowiada, jak dbać o skórę po koreańsku. Opowiada z perspektywy opalonej amerykanki z Kalifornii, która trafia do Seulu pełnego kobiet z twarzami niczym porcelanowe laleczki. W książce brakuje szczegółów na temat pielęgnacji, ale za to sporo jest o kulturze Korei. Autorka opowiada z humorem o swojej przeprowadzce do Seulu i murze kulturowym, przez który musiała się przebić. Rady są przydatne i nieskomplikowane. Niestety większość produktów, o których wspomina autorka jest dostępna wyłącznie przez internet.