środa, 1 listopada 2017

Gruzja i sto lat samotności na nowo


Październik upłynął mi na czytaniu dwóch tomów ,,Ósmego życia" Nino Haratischwili. 

Łącznie liczą ponad 1200 stron!

 
 

,,Ósme życie" opisuje historię gruzińskiej rodziny Jaszi od początków XX wieku do czasów współczesnych. Ale jak opisuje! Autorka zabiera nas w podróż w czasie i przestrzeni. Razem z nią towarzyszymy kolejnym pokoleniom przodków gruzińskiego wytwórcy czekolady, którego sława sięgała carskiej Rosji. Zanurzamy się w meandry trudnej historii Gruzji i całego bloku wschodniego.


Nino Haratischwili udało się coś, na czym moim zdaniem poległa Olga Tokarczuk. Formuła ,,Ósmego życia" jest podobna do tej z ,,Ksiąg Jakubowych". Oczywiście różni je czas, miejsce akcji i wszystko inne, ale obie stawiają sobie za cel pokazanie losów pewnej społeczności przez pryzmat pojedynczych bohaterów, w szerokiej perspektywie, z dużym rozmachem. Choć ,,Ósme życie" to tekst ,,kobyła", nie gubimy się w postaciach, wszystko jest uporządkowane, nie nudzi, tworzy spójną całość.

Powieść kojarzy się także z książką ,,Sto lat samotności" Marqueza. Za sprawą podobnej długości czasu akcji, ale też elementów realizmu magicznego. Czekolada przyrządzona według rodzinnego przepisu ma niezwykły, uzależniający smak i zapach, daje chwilowe poczucie błogości. Tych, którzy odważyli się jej spróbować, spotyka jednak nieszczęście. Jedna z bohaterek widzi duchy zmarłych bliskich, a na całej rodzinie zdaje się ciążyć pewien rodzaj fatum.

Prezentowana historia jest fikcją literacką, ale pojawia się w niej sporo prawdziwych wydarzeń. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam zdjęcie autorki książki, od razu zdałam sobie sprawę, że tak właśnie wyobrażałam sobie narratorkę powieści. Nino Haratischwili pochodzi z Gruzji, ale od dawna mieszka w Niemczech. Ma czarne, przenikliwe oczy, białą cerę i barwny charakter - dokładnie jak bohaterki jej powieści.

Bohaterowie właśnie czynią tę książkę wybitną - kto czyta mojego bloga, ten wie, że rzadko używam takich sformułowań, ale w tym przypadku używam go celowo. To nie jest kolejna książka z płaskimi bohaterami, których stworzono, by ,,zrealizowali" akcję, jaką sobie szanowny pisarz wymyślił. W ,,Ósmym życiu" postaci tę akcję tworzą, ich życie wewnętrzne jest skomplikowane, wraz z czasem zmieniają się.

Nie wszystkim książka może przypaść do gustu. Jest długa, szczegółowa. W mój trafia idealnie. Bohaterowie są ciekawi psychologicznie, akcja dynamiczna, ale jednocześnie niepospieszna. Nie ma miejsca na bylejakość, niedociągnięcia. Wszystko jest dopracowane od A do Z, każde wydarzenie ma swoją przyczynę i skutek, łączy się z pozostałymi.

Na uwagę zasługuje styl pisania autorki, bardzo rzadki we współczesnej literaturze. Nie brakuje w nim poetyckich porównań, plastyczności, ale przy tym udało się jej uniknąć kiczu i egzaltacji. O pięknych wydarzeniach pisze bez zbędnego patosu, a o tych brzydkich bez celebrowania tej brzydoty. Z bardzo ludzkiej perspektywy, uczestnika wydarzeń. To właśnie jest literatura piękna.

O czym właściwie jest ta książka? O postawie człowieka wobec jego marzeń i szarej codzienności. O relacjach międzyludzkich. O życiu, podczas którego przychodzi nam wiele doświadczyć. O stuleciu zmian i upadku wielkich ideologii. O krzywdzie, jaką wówczas wyrządzono i jej skutkach. O żądzy władzy. O poszukiwaniu miłości. O poczuciu tożsamości wynikającej z więzów krwi i historii narodu. I przede wszystkim - o tym, jak trudno odnaleźć własną ścieżkę, nie będącą drogą, po której stąpali inni. Tak, ta książka zmusza do refleksji i nie jest tylko kolejną, dobrze opowiedzianą historią. Skłania do zadania sobie pytania, na ile warunkuje nas rodzina, jej historia, nasze miejsce urodzenia. Czy da się przed tym uciec? Co jest wynikiem naszych decyzji, a co sumą przypadków lub planów i oczekiwań innych?

To jedna z tych powieści, które zostają w głowie na dłużej, a jej bohaterowie stają się znajomymi sprzed lat. Wpisuję ją na listę moich ulubionych powieści. Polecam!

niedziela, 8 października 2017

,,Światło, którego nie widać" Anthony Doerr

Zachęcająca, kojarząca się nieco z dobrymi filmami sensacyjnymi, okładka, kilka prestiżowych nagród na koncie, zacne rozmiary - brzmi jak opis książki idealnej na ponure, jesienne wieczory. Czy słusznie?

 ,,Światło, którego nie widać" 
Anthony Doerr
Tłumaczenie: Tomasz Wyżyński
Wydawnictwo: Czarna Owca

 

 Informacje od wydawcy

,,Marie-Laure mieszka wraz z ojcem w Paryżu, jako sześciolatka traci wzrok i odtąd uczy się poznawać świat przez dotyk i słuch. 
Pięćset kilometrów na północny wschód od Paryża w Zagłębiu Ruhry mieszka Werner Pfennig, który jako mały chłopiec stracił rodziców. Podczas jednej z zabaw Werner znajduje zepsute radio, naprawia je i wkrótce staje się ekspertem w budowaniu i naprawianiu radioodbiorników. Odtąd Werner poznaje świat, słuchając radia.
Kiedy hitlerowcy wkraczają do Paryża, dwunastoletnia Marie-Laure i  jej ojciec uciekają do miasteczka Saint-Malo w Bretanii.
Werner Pfennig trafia tam kilka lat później. Służy w elitarnym oddziale żołnierzy, który zajmuje się namierzaniem wrogich transmisji radiowych. Podczas nalotu aliantów na Saint-Malo losy tej dwójki splatają się…


Jest zgrabnie wymyślona fabuła, prezentowana w uporządkowany, ale niechronologiczny sposób, z różnych punktów widzenia jednocześnie. Mimo pokaźnych rozmiarów, tekst czyta się szybko i przyjemnie. Ma swoje ,,momenty" - np. opis spędzania czasu małej Marie-Laurie w Muzeum Historii Naturalnej, dziecięca fascynacja nauką Wernera, fragmenty opisu realiów panujących w szkole kształcącej przyszłych rekrutów wojsk hitlerowskich. Brakowało mi jednak w tej książce jakiejś głębi, czegoś poza główną myślą, sprowadzającą się do wniosku, że nasze życie zależy w głównej mierze od czasów i miejsca, w którym przyszliśmy na świat, choć oczywiście możemy próbować zmienić swe losy. Czy udało się to głównym bohaterom książki, nie zdradzę, bo lektura straciłaby dla was sens.

Lubię teksty z głębiej zarysowanymi portretami psychologicznymi postaci. Książka bardziej przypadnie do gustu tym, którzy cenią sobie wartką akcję. Niestety odniosłam wrażenie, że wiele tematów traktuje bardzo pobieżnie, nie oddaje dramatu wojny, brakuje w nim realizmu. Nie można odmówić autorowi rozmachu, dużo pracy wymagało zebranie tak wielu informacji. Wiele z nich jest naprawdę interesujących. 

Na pewno jest grono czytelników, którym przypadnie do gustu ,,Światło, którego nie widać". Przenosi w inny świat, daje rozrywkę, nie irytuje. To już dużo. Ale jeśli szukacie odrobiny więcej niż ciekawej historii, możecie czuć lekki niedosyt. 

Pozdrawiam!





poniedziałek, 19 czerwca 2017

Czy zwierzęta mają duszę?

,,Duchowe życie zwierząt" to kolejna książka Petera Wohllebena, która znajduje się na listach bestsellerów. ,,Sekretne życie drzew" [recenzja tutaj] bardzo przypadło mi do gustu. Jak było tym razem?

 


Od wydawcy:
Koguty okłamujące kury? Łanie pogrążone w żałobie? Zawstydzone konie? To przejawy fantazji ekologów czy naukowo udowodnione fakty z życia zwierząt? Czy bogate życie uczuciowe nie jest zastrzeżone jedynie dla ludzi?

Peter Wohlleben, leśnik i miłośnik przyrody, korzystając z najnowszych badań i własnych obserwacji, udowadnia, że zwierzęta i ludzie w sferze uczuć i doznań są do siebie podobni. Odkrywa przed nami niesamowite historie zwierząt, w których możemy zaobserwować ich mądrość, współczucie, troskę czy przyjaźń.

Podobnie jak w bestsellerowym „Sekretnym życiu drzew” Wohlleben przedstawia w fascynujący sposób świat przyrody, którego nie znamy. Kochasz zwierzęta? Dzięki tej książce przekonasz się, że są ci bliższe, niż ci się zdawało.

źródło: empik.com 



Mam wiele sympatii do autora tej książki, ponieważ blisko mi do jego poglądów. Z kart swojej publikacji daje się poznać jako bystry i wrażliwy człowiek. Z wnikliwością obserwuje naturę i potrafi o niej interesująco opowiadać. ,,Sekretne życie drzew" było dla mnie ciekawsze niż ,,Duchowe życie zwierząt". Być może wynika to z poziomu mojej wiedzy - o zwierzętach wiem zdecydowanie więcej niż o roślinach. Mniej więc było informacji, które mnie zaskoczyły. Sam autor jest leśnikiem, może i on ma większą wiedzę na temat flory niż fauny? 

Wydaje mi się, że dla większości zwierzolubów nie ma tam wielu odkrywczych wiadomości. Bo czy miłośnicy psów nie wiedzą, że ich pupile potrafią oszukiwać, kochać lub nie lubić? Trochę zabrakło mi tam bardziej fachowej wiedzy, takiej, która dla zwykłego śmiertelnika pozostaje tajemnicą. Jednocześnie przyznaję, że książkę przeczytałam od deski do deski, nie bez przyjemności. Autor jest świetnym gawędziarzem i od anegdoty do anegdoty, miło brnie się z nim coraz dalej w lekturę. Książka jest pięknie wydana, opatrzona ciekawymi grafikami. Ładnie wygląda na półce :) 

O tytułowym duchowym życiu zwierząt pod względem metafizycznym nie dowiemy się z książki wiele. Trudno się dziwić, bowiem nauka wiele na ten temat do powiedzenia nie ma, nieważne czy mowa o zwierzętach, czy ludziach. Sporo można przeczytać za to o zaskakujących zachowaniach zwierząt, którym często o wiele bliżej do zachowań ludzi niż się wielu osobom wydaje. Może to nam bliżej do zwierząt? Czyżby była pora zacząć o tym myśleć poza podziałami?


Pozdrawiam!

poniedziałek, 29 maja 2017

Pani od seksu

Pochodzę z pokolenia, które gdyby nie film o Michalinie Wisłockiej, nie miałoby pojęcia o istnieniu tej autorki. O jej publikacji ,,Sztuka kochania" tym bardziej. 

Do kina niestety się nie wybrałam, bonus z Gazetą Wyborczą w postaci DVD z filmem przegapiłam, ale książkę udało mi się wypożyczyć. Bez większego z resztą trudu, bo leżała sobie smutno na półce i nikt się nią specjalnie nie interesował. Bo i kto lubi odgrzewane kotlety. Ale o tym potem.





Od wydawcy
,,Książka, która podpowiada jak żyć… żeby chciało się kochać.
Michalina Wisłocka, rewolucjonistka seksualna – pionierka zwalczania niepłodności oraz popularyzatorka antykoncepcji. Łamała konwenanse, podważała autorytety, a przede wszystkim leczyła, inspirując do odkrywania własnych pragnień. Ucząc, jak sobie radzić z intymnością w związku, stała się częścią życia wielu par i wpłynęła na jakość ich relacji.
"Sztuka kochania" to poradnik dla par. Po raz pierwszy wydany w 1976 roku, osiągnął rekordowe siedem milionów sprzedanych egzemplarzy i miał dziesiątki tysięcy pirackich dodruków. Mimo upływu czasu wciąż zadziwia aktualnością. Wisłocka nie tylko opisuje pozycje i zabawy seksualne, ale także zastanawia się nad naturą miłości i potrzebą zrozumienia drugiego człowieka. A przede wszystkim pokazuje nam, że kochanie to sztuka".


To jedna z takich książek, o której trudno opowiedzieć bez pewnej dozy ekshibicjonizmu. Każdy odbierze ją inaczej, przez pryzmat własnych doświadczeń. Odbiorcę, który będzie zachwycony tą publikacją współcześnie, wyobrażam sobie jako zupełnie niewspółczesnego kawalera, odciętego od internetu, bez żadnej wiedzy na temat płci przeciwnej, dla którego porady, by mył pachy przed randką, okażą się na wagę złota. 

Skąd ten sarkazm?
Naprawdę mam mieszane uczucia. Kto najczęściej sięga po tego typu książki? Młodzież. Bardzo boję się, że dzieciaki mogą potraktować informacje tam zawarte bardzo serio. W przypadku nakazu, by myli pachy, to fantastycznie. Zalecenia dotyczące antykoncepcji mogą się jednak okazać zgubne. 

Nie należy ,,Sztuki kochania" traktować jak poradnik, przynajmniej w znacznej części. Jest nieaktualny.  Pozornie w ,,tych" sprawach może się i od lat wiele nie zmienia, ale nauka poszła znacznie do przodu. Po co więc czytać? Aby zaobserwować, jak duży postęp nastąpił - naukowo, kulturowo, socjologicznie. 

Bardzo przypadł mi do gustu język Wisłockiej. Jest bardzo literacki. Autorka często zresztą odwołuje się do różnych tekstów kultury, co wskazuje, że sama była oczytana. Trzeba też pamiętać, że książka musiała przejść przez cenzurę i należało ważyć słowa. 

Podejście do niektórych spraw bardzo się zmieniło. Dla czytelnika, który potrafi to zauważyć, lektura może być pretekstem do rozważań nad zmianami w kulturze seksu i stosunków międzyludzkich. Myszką trącą za to m.in. wywody o antykoncepcji. Opinia Wisłockiej, że podstawowy cel i marzenie KAŻDEJ bez wyjątku kobiety, i to od wczesnego dzieciństwa, stanowi wychowanie potomstwa, jest również co najmniej dyskusyjna. Kontrowersje może też wzbudzać sposób, w jaki pisze o obrzezaniu kobiet w niektórych kulturach. Motyw związków jednopłciowych nie pojawia się w książce wcale. O ile w latach PRL-u było to zrozumiałe, wznowienie w latach 90. mogło być już nieco zaktualizowane.

Książka prezentuje bardzo tradycyjne podejście do miłości i seksu, choć należy pamiętać, że w chwili wydania był to tekst niemal rewolucyjny. Nie chcę jej przesadnie krytykować. Ma swoje ,,momenty". Wisłocka bardzo ładnie opowiada o relacjach, jakie powinny łączyć dwoje ludzi, o wzajemnym szacunku i partnerstwie. Omawia od strony naukowej mechanizm zakochania. Wskazuje, jak wiele w tej materii zależy od zmysłów człowieka. 

Uważam, że błędem było wznowienie książki w wersji niezmienionej (dodano tylko nieco tytułem wstępu i zakończenia). Gdyby jednak nieco ująć, trochę dodać i zaktualizować, książka byłaby genialnym poradnikiem dla młodzieży. Jej siła to język i duży takt autorki, przy jednoczesnym nietuszowaniu faktów. Poradników o seksie mamy całą masę, ale ,,Sztuka kochania" jest jedna. Kochania właśnie, a nie samego seksu. Co pewien czas przetacza się przez media burza na temat edukacji młodzieży w tej materii. Myślę, że Wisłocka po renowacji byłaby złotym środkiem - zadowoleni byliby i postępowcy i dinozaury :) Autorka jest i postępowa, i konserwatywna. Pani od seksu!

Czy warto czytać? Każdy musi zdecydować sam. Ja nie żałuję, choć nie powiem, by książka mnie porwała i wywróciła moje życie do góry nogami :)

Pozdrawiam! 

środa, 24 maja 2017

,,Jadłonomia. Kuchnia roślinna - 100 przepisów nie tylko dla wegan" Marty Dymek

Z przymrużeniem oka czytałam wszystkie ochy i achy na temat tej książki. Że bez mięsa? Sera? Jajek? Kuchnia wegańska wydawała mi się niezwykle uboga. Właściwie trudno było mi wyobrazić sobie, jak można żyć i nie jeść absolutnie nic pochodzenia odzwierzęcego. Że same frytki, czy co?





Informacje od wydawcy
,,Pierwsza książka kucharska twórczyni „Jadłonomii” – najpopularniejszego polskiego bloga o kuchni roślinnej. 
Czy łodyga brokułu nadaje się do jedzenia?
Do czego wykorzystać natkę marchewki?
Jak zrobić bezmięsny pasztet na świąteczny stół? 

Na te i wiele innych pytań znajdziecie odpowiedź w długo wyczekiwanej książce Marty Dymek – znanej z programu „Dzień dobry TVN” autorki „Jadłonomii”, najpopularniejszego bloga w polskim internecie poświęconego kuchni roślinnej, Kulinarnego Bloga Roku 2013. 
Autorka skomponowała ponad 100 przepisów na wegańskie śniadania, obiady i kolacje z bulw, korzeni i liści. Tu burak zmienia się w ciasto czekoladowe, pietruszka występuje w parze z gruszką, a z garści kapusty powstają chrupiące chipsy. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich jaroszy i tych, którzy do tej pory nie wyobrażali sobie bezmięsnego obiadu".


Nigdy nie czytałam bloga tej autorki, a moja wiedza o kuchni wegańskiej była skromna. Ani schabowym, ani kiełbasą z grilla nie pogardzę. Mimo to, przepisy, jakie znalazłam w ,,Jadłonomii", naprawdę mnie urzekły i z zapałem zabrałam się do ich wypróbowywania. 

Przede wszystkim większość potraw składa się z powszechnie dostępnych składników, ewentualnie da się je takimi zastąpić. Wiele potraw można przyrządzić za grosze. Jednocześnie są to rzeczy, jakich wielu z was na pewno nigdy nie jadło. Poza tym, gotowanie z tą książką to niezły detoks dla wielbicieli pizzy i Mc Donalds - trudno tam znaleźć coś niezdrowego. Zaskoczyły mnie uzyskane smaki - wyraziste, pikantne, oryginalne - zupełnie inne niż te, których się po kuchni wegańskiej spodziewałam. Owszem, trzeba się sporo nakroić i naczekać, bo nie jest to kuchnia szybka, ale efekty są tego warte. 

Przepisy, które wypróbowałam, to m.in. pasztet z soczewicą, burgery buraczane, zupa z pora, groszkowa pasta na kanapki, soczewica z pikantnymi pomidorami i szczypiorkiem, orientalny makaron z sosem z pieczonej papryki, makaron z sosem dyniowym. Wszystko to było przepyszne i o dziwo, wcale nie przeszkadzał mi w tych potrawach brak mięsa. Co więcej, po kilku dniach gotowania według ,,Jadłonomii", przestało mi ono być potrzebne do szczęścia. W lodówce pojawiło się więcej warzyw, a półka z przyprawami zapełniła się nowymi saszetkami. I choć nie zniknęły z mojej kuchni składniki odzwierzęce, dzięki tej książce zdałam sobie sprawę, że można inaczej i nie oznacza to wsuwania wyłącznie marchewki na surowo.

Nie lubię gotować. Może jestem nieświatowa, może kulinarnie nieobyta, ale dla mnie ,,Jadłonomia" była odkryciem i od dobrego miesiąca leży na blacie w kuchni, jest stale kartkowana i wykorzystywana. Udało mi się do tego jedzenia przekonać pozostałych członków rodziny, ortodoksyjnych, zatwardziałych mięsożerców. Uwierzcie, to naprawdę CUD. 

Nigdy nie przypuszczałabym, że jedna książka może tak bardzo zmienić podejście do gotowania i jedzenia. 
 Jeżeli jeszcze nie mieliście okazji zapoznać się z tą publikacją, spróbujcie. Mnie bardzo przypadła do gustu, choć gotowanie traktuję jak zło konieczne. Czatuję na jakąś promocję, by kupić drugą część, którą podobno niedawno wydano.  

Pozdrawiam!

niedziela, 14 maja 2017

,,Za zamkniętymi drzwiami" B.A. Paris

Do tej książki powinni dołączać środki na serce, krople walerianowe, ewentualnie wino. Dawno żadna lektura nie wciągnęła mnie aż tak bardzo! Pochłonęłam ją w jedno popołudnie.


Od wydawcy
,,Perfekcyjna para? Doskonałe małżeństwo? Czy idealne kłamstwo?
ŚWIATOWY BESTSELLER, KTÓRY WYWOŁAŁ SENSACJĘ NA MIĘDZYNARODOWYM RYNKU WYDAWNICZYM.
Wszyscy znamy takie pary jak Jack i Grace: on jest przystojny i bogaty, ona czarująca i elegancka. Chciałoby się poznać Grace nieco lepiej, ale to niełatwe, bo Jack i Grace są nierozłączni. Niektórzy nazwaliby to prawdziwą miłością. Wyobraź sobie uroczystą kolację w ich idealnym domu, miłą konwersację, kolejne kieliszki dobrego wina. Oboje wydają się w swoim żywiole. Przyjaciele Grace chcieliby zrewanżować się lunchem w przyszłym tygodniu. Ona chętnie przyjęłaby zaproszenie, ale wie, że nigdy z nimi nie wyjdzie. Ktoś mógłby spytać, dlaczego Grace nigdy nie odbiera telefonów, nie wychodzi z domu, a nawet nie pracuje. I jak to możliwe, że gotując tak wymyślne potrawy, w ogóle nie tyje? I dlaczego w oknach sypialni są kraty? Doskonałe małżeństwo czy perfekcyjne kłamstwo"?

źródło: www.swiatksiazki.pl/ksiazki/za-zamknietymi-drzwiami-ba-paris-4938147/#pelny-opis


Nie miałam co do tej książki zbyt wielkich oczekiwań. Ot, czytadło niezbyt imponujących rozmiarów. I na początku pokpiwałam styl autorki, główna bohaterka wydawała mi się mało wiarygodna, a cała historia spisana dosyć amatorsko. 

Do czasu.

Z każdą kolejną stroną historia pochłaniała mnie coraz bardziej. Autorka ma niezwykły dar budowania napięcia. Miałam ochotę krzyknąć do Grace - zrób coś wreszcie! Dalej, rusz się! Nie pozwól mu na to! Tak.... wiem, że to brzmi jak coś w stylu telenoweli brazylijskiej. Ale spróbujcie sami, a przekonacie się, że nie sposób się od tej książki oderwać.

Mogłaby być lepsza - postać głównej bohaterki jest od strony psychologicznej marnie skonstruowana, autorka płytko nakreśliła jej motywy. Podobnie jest w przypadku głównego bohatera. Historii w wielu miejscach brakuje prawdopodobieństwa, jest trochę ,,naciągana".

A mimo to czytałam jak zahipnotyzowana. Nie mogłam się doczekać poznania zakończenia. 

Sądzę, że takie książki też są potrzebne. Nie jest ambitna, ale daje świetną rozrywkę. Przecież czasem także o to chodzi. Na tę pogodę, gdzieś na leżaku, z kawą i ciastkiem, to książka jak ulał. Nie powinna was znudzić.

Pozdrawiam!

Kawa i książki

 

czwartek, 11 maja 2017

,,Słowik" Kristin Hannah

 Bywają książki, które tak wciągają w swój świat, że później trudno od razu powrócić do własnego i wszystko, przynajmniej przez pewien czas, zmienia swą optykę. Tak właśnie miałam po lekturze ,, Słowika".



Informacje od wydawcy:
"Miłość pokazuje nam, kim chcemy być. Wojna pokazuje, kim jesteśmy."
Dwie siostry, Isabelle i Vianne, dzieli wszystko: wiek, okoliczności w jakich przyszło im dorastać, i doświadczenia. Kiedy w 1940 roku do Francji wkracza armia niemiecka, każda z nich rozpoczyna własną niebezpieczną drogę do przetrwania, miłości i wolności. Zbuntowana Isabelle dołącza do ruchu oporu, nie zważając na śmiertelne niebezpieczeństwo, jakie ściąga na całą rodzinę. Opuszczona przez zmobilizowanego męża Vianne musi przyjąć do swego domu wroga. Cena za uratowanie własnego życia i dzieci z czasem staje się dramatycznie wysoka…
"Inspirowana życiorysem bohaterki ruchu oporu Andrée de Jongh opowieść o sile, odwadze i determinacji kobiet zachwyciła miliony czytelniczek na całym świecie. W tej książce jest wszystko, co kocham – Francja, wielka historia i miłość, nad którą nie można zapanować. Idealna lektura na wolny dzień, samotny wieczór i bezsenną noc."
Magdalena Różczka

"Najbardziej podobało mi się pokazanie skomplikowanej relacji między dwiema siostrami. Czy jesteśmy bohaterami, czy tchórzami? Czy jesteśmy lojalni wobec ludzi, których kochamy najbardziej, czy potrafimy ich zdradzić?"
Lisa See, autorka bestsellerów "Dziewczęta z Szanghaju" i "Chińskie lalki"

źródło: empik.com


Przez pierwsze kilkadziesiąt stron podchodziłam sceptycznie do lektury, wydawała mi się za ,,babska", obawiałam się, że jest przereklamowana. Nie byłam też przekonana, czy historia wojenna z perspektywy francuzów może być interesująca. Zastanawiałam się, co może dać mi ta książka, jeśli czytałam polską literaturę na ten temat, która jest naprawdę dobra. Historycznie też w końcu więcej się u nas działo. W mojej głowie królował stereotyp Francji jako tej, która jako pierwsza wywiesiła białą flagę podczas II wojny. Nie czytam nigdy recenzji książki zanim nie napiszę własnej, by się nie sugerować, ale jestem niemal pewna, że narodowościowe portale już grzmią, że czym tu się zachwycać, przecież my byliśmy bardziej heroiczni, bohaterscy..... 

Tylko co znaczą nasze słowa i oceny - ludzi, którzy nie mają realnego pojęcia, czym jest okrucieństwo wojny i strach przed utratą wszystkiego, z własnym życiem i życiem bliskich włącznie. 

W ,,Słowiku" prezentuje się II wojnę światową z innej perspektywy niż ta, do której przywykłam. Przede wszystkim jest to perspektywa bardziej kobieca. 

Wreszcie ktoś zauważył, że obok tych wszystkich żołnierzy, bojowników, jeńców, więźniów istniały też kobiety. I te, które z determinacją walczyły o swój kraj, ale też te, które codziennie podejmowały heroiczną walkę o przetrwanie swoich dzieci i dobytku. W książce mamy dwie siostry - Isabelle jest młodsza, nie ma dzieci ani męża. Posiada za to odwagę i niewyparzony język. To ona przyłącza się do francuskiego ruchu oporu. Jest nieprawdopodobnie odważna i żyje ideami, dla nich też jest gotowa ginąć. I o ile portrety tego typu kobiet znajdujemy w literaturze, o tyle temat kobiety odpowiedzialnej za dzieci i dobytek bywa zwykle pomijany. Druga siostra, Vianne, ma córeczkę i męża. Tuż po wybuchu wojny małżonek rusza na front, a kobieta musi sama zadbać o siebie i dziecko, co okazuje się niełatwym zadaniem. W podobnej sytuacji jak ona jest większość kobiet w miasteczku. Wkraczają Niemcy i mimo formalnie zawartego sojuszu politycznego, zajmują wszystko co im się żywnie podoba. Bardzo podobnie brzmiały relacje mojej prababci o sytuacji na wsi w czasie wojny, o panującym głodzie i braku wszystkiego. To tym bardziej czyniło dla mnie tę lekturę poruszającą. 

 Często o wojnie pisze się jak o konflikcie idei. Wylicza się zbrodnie dokonane podczas udowadniania, kto jest górą. A wojna dla większości ludzi była walką o przetrwanie. Trudno zaprzątać sobie głowę polityką i filozofią, kiedy doskwiera głód i zimno. Niełatwo walczyć o ojczyznę, kiedy brakuje butów i trzeba chodzić boso po śniegu. Wszędzie panował smród. Trudno było zdobyć wodę, nie było mowy o znalezieniu leków. W ,,Słowiku" widzimy m.in. właśnie walkę o codzienność.

W każdym z bohaterów przez lata wojny zachodzi zmiana. Po jej zakończeniu nikt nie jest tym samym człowiekiem co dawniej. Niektórzy wiedzą za to o swoim człowieczeństwie więcej niż by chcieli. Jedni czerpią z życia garściami, inni zatracają się w przeszłości. Jaka płynie z tego nauka dla nas? By cieszyć się chwilą i nie pozwolić, by kiedykolwiek nienawiść doprowadziła do kolejnej wojny. Wstrząsające dla współczesnego czytelnika jest spostrzeżenie, że życie francuzów przed wojną było w gruncie rzeczy podobne do tego współcześnie. Skoro więc wtedy mogło dojść w Europie do tak barbarzyńskich zachowań, obecnie ludzie też byliby do nich zdolni. Od pewnego czasu świat przypomina tykającą bombę, wspomaganą przez nienawiść, homofobię i głupotę. Uważam, że każda tego typu książka jest bardzo potrzebna. Obawiam się tylko, że ci, którzy naprawdę powinni, nigdy jej nie przeczytają.

Z każdą kolejną stroną i przyśpieszeniem tempa akcji, moja opinia o książce była lepsza. Podoba mi się prezentowany w niej obraz kobiet - rozsądnych, silnych, wrażliwych, odważnych, empatycznych.

Ciekawy jest też wątek ojca, który nie potrafi poradzić sobie ze swą rolą. Uczestniczy w walkach podczas I wojny światowej, potem traci żonę. To go łamie. Kocha córki, ale odtrąca je i rani. Znika z ich życia. Dopiero u jego schyłku udaje im się normalnie porozmawiać, choć robią to w dramatycznych okolicznościach. Czy nie bywa tak często, że dopiero one - właśnie te dramatyczne okoliczności - skłaniają niektórych do powiedzenia słowa ,,kocham" i takiego zachowania, jakie powinno być zawsze?

,,Słowik" to dobre studium ludzkiej natury. Pokazuje różne postawy ludzi w sytuacji ekstremalnej, jaką jest wojna. Zmusza do refleksji, jak ja zachowałabym się/zachowałbym się w takiej sytuacji? Czy walczyłbym o własne przetrwanie za wszelką cenę? Jak wysoko cenię życie bliźnich względem własnego? Jakie znaczenie miałaby dla mnie ojczyzna w obliczu możliwości utraty najbliższych i dobytku? 

Kolejnym ciekawym tematem przedstawionym w książce jest relacja sióstr. Choć pozornie bardzo się od siebie różnią, przez co trudno dojść im do porozumienia, tak naprawdę są do siebie bardzo podobne i obie mają ogromną odwagę. Różni je doświadczenie macierzyństwa, które jak widać na ich przykładzie, bardzo zmienia optykę. Trudno poświęcić życie ideom, kiedy odpowiadamy za istnienie drugiego, jeszcze bezbronnego człowieka.

Oczywiście nie sposób porównywać ,,Słowika" do ,,Innego Świata", opowiadań Borowskiego lub Nałkowskiej, czy relacji Marka Edelmana. To teksty innego kalibru. Większość z nich to zapis prawdziwych wydarzeń, przez co nierzadko po prostu zwalają z nóg przez opisywane okrucieństwo.,,Słowik" jest wyłącznie inspirowany prawdziwymi wydarzeniami, postaci są fikcyjne. Setki podobnych historii wydarzyło się jednak naprawdę w całej Europie. 

Wydaje mi się, że lepiej odbiorą tę książkę kobiety. Nie znajdziemy w niej opisów walk, ani politycznych dygresji. Bogato zarysowane jest natomiast życie wewnętrzne kobiet, które musiały przetrwać podczas wojny. Polecam tę książkę i życzę Wam miłej lektury!
 

Kawa i książki

P.S. Ekranizację książki chce zrealizować wytwórnia Tristar Pictures. Nad scenariuszem filmu na podstawie „Słowika” pracuje Ann Peacock („Opowieści z Narni. Lew, Czarownica i stara szafa”), reżyserii i produkcji podjęła się Michelle MacLaren („Gra o tron”, „Z archiwum X”, „Breaking Bad”, „The Walking Dead”). Data premiery nie jest jeszcze znana.

niedziela, 7 maja 2017

Drzewa po ludzku


,,Sekretne życie drzew" wypożyczyłam z założeniem, że jest to jakieś pokłosie ,,Sekretnego życia pszczół", które bardzo przypadło mi do gustu. I tak do mojego domu trafiła nie powieść, a książka popularno-naukowa o drzewach autorstwa pewnego nietuzinkowego leśnika niemieckiego pochodzenia.



Peter Wohlleben przez 250 stron opowiada, a jakże, o tajemnicach, jakie skrywa głównie las pierwotny i jego zieloni mieszkańcy. Ale jak opowiada! Gdyby moje nauczycielki biologii tak opowiadały o roślinności, teraz z pewnością nie parałabym się pisaniem i poprawianiem tekstów. Nie po raz pierwszy okazuje się, że to pasja czyni każdą dziedzinę interesującą.

Autor traktuje drzewa jak istoty żywe, którymi oczywiście są. Przedstawia relacje je łączące i robi to tak, jakby opowiadał o perypetiach rodzinnych sąsiadów zza miedzy. Z zaangażowaniem kreśli czytelnikowi obraz lasu jako skomplikowanego systemu, pełnego konfliktów, przyjaźni i osobistych dramatów. Jego mieszkańcy potrafią się wzajemnie wspierać, pozornie silni okazują się niezwykle wrażliwi, a ci niemal niewidoczni pełnią decydującą rolę. Wypisz, wymaluj, jak w życiu!

Znużenie przyszło dopiero około dwusetnej strony. Jak na liczącą 250 stron książkę popularno-naukową o drzewach, uważam, że to i tak imponujący wynik. Dobrnęłam do końca i nie żałuję. Zwyczajnie dużo się nauczyłam, a spacer leśnymi dróżkami jest dla mnie, niemal jak w dzieciństwie, znowu interesującym doświadczeniem.

Wiem, że z tej samej serii wydano ,,Duchowe życie zwierząt" i już nie mogę się doczekać, aż ją przeczytam. Bardzo mnie cieszy, że powstają tego typu książki, bardzo dobre i na serio interesujące. Uważam, że robią wiele dobrego, uświadamiają, wpływają na wrażliwość ludzi względem przyrody i edukację ekologiczną. Moją na pewno.

Jeśli interesuje was ten temat, gorąco polecam również ,,Sagę Puszczy Białowieskiej" - recenzja tutaj.






Pozdrawiam!

sobota, 15 kwietnia 2017

Rekolekcje dla laików, czyli ,,Chata".

O istnieniu ,,Chaty" WM. Paula Younga dowiedziałam się za sprawą reklamy filmu będącego jej adaptacją. Później w Empiku natknęłam się na tę książkę wśród bestsellerów. To nie zawsze najlepsza rekomendacja, ale postanowiłam zaryzykować.



Informacja od wydawcy
Podczas rodzinnych wakacji zostaje porwana Missy, najmłodsza córka Mackenziego Allena Phillipsa. Na pustkowiach Oregonu, w opuszczonej chacie, znaleziono ślady wskazujące na to, że ktoś ją brutalnie zamordował. Po czterech latach pogrążony w ogromnym smutku ojciec dostaje tajemniczy list. Wnioskuje, że napisał do niego sam... Bóg. W treści listu było zaproszenie do chaty, gdzie popełniono okropną zbrodnię na Missy. Wbrew rozsądkowi Mack postanawia pojechać do chaty i zmierzyć się ze swoimi największymi koszmarami. Jednakże to, co tam znajduje, na zawsze odmienia jego życie. Spędza w chacie weekend, uczestnicząc w czymś w rodzaju sesji terapeutycznej z Bogiem, nazywającym siebie Tatuśkiem, Jezusem, który pokazuje się pod postacią żydowskiego robotnika, i Sarayu, Azjatką uosabiającą Ducha Świętego. Ta niecodzienna książka to piękna historia o tym, jak Bóg przychodzi do nas wtedy, kiedy najbardziej go potrzebujemy. Nigdy nie zostawia nas tam, gdzie nas znajduje, jeśli się przy tym nie upieramy.
(źródło: empik.com)


Nie wiem jak Was, ale mnie ten opis nie zachęca. Alergicznie zareagowałam również na liczbę rekomendacji znajdujących się na okładce i na pierwszych stronach książki. Jest ich UWAGA: 16. Zupełnie nie rozumiem, po co ktoś robi takie rzeczy. Każdy niech oceni sam, czy książka rzeczywiście jest dobra.

Niestety pierwsze strony nie urzekły mnie. Uważam, że moment zaginięcia dziecka i reakcji ojca jest opisany w sposób mało wiarygodny. Taki przykładowy cytacik: ,,Wiele oddałby za to, żeby cofnąć czas i żeby ten dzień zaczął się jeszcze raz. Nawet gdyby miał sparzyć palce i wyrzucić [znowu] ciasto naleśnikowe w piasek"(s. 57). Myślę, że myśli większości rodziców byłyby nieco bardziej burzliwe w momencie, gdy technicy kryminalni badają miejsce, z którego jakiś psychopata porwał ich dziecko. Później bez większych oporów główny bohater dopuszcza do siebie myśl, że sam Bóg zostawia w jego skrzynce list: ,,Uznał, że nie potrzebuje dużego bagażu, jeśli to Bóg przysłał zaproszenie, ale na wszelki wypadek napełnił lodówkę po brzegi, a potem do zapasów jedzenia dorzucił jeszcze śpiwór, trochę świec, zapałki i parę innych rzeczy niezbędnych do przetrwania w dziczy. Oczywiście istniała możliwość, że wyjdzie na kompletnego idiotę, który padł ofiarą brzydkiego kawału, ale wytłumaczył sobie, że wtedy po prostu wróci do domu" (s. 81).

Irytują też egzaltowane zwroty, często pojawiające się na początku książki np. ,,Na zewnątrz chmury się rozstąpiły i do pokoju wpadł promień słońca, przeszywając mrok jego rozpaczy" (s.91). Nie wiem, czy problemem jest tłumaczenie, czy Coelhowe naleciałości autora.

Lepiej robi się około setnej strony, kiedy bohater trafia do tytułowej chaty. Jest ona zamieszkana przez Trójcę Świętą pod postaciami: korpulentnej murzynki (Bóg Ojciec), hebrajczyka (Jezus) i migoczącej Azjatki (Duch Święty). Brzmi kuriozalnie, ale od tego momentu czyta się naprawdę dobrze. To te postaci ,,robią" całą powieść.

 Plusem jest osobliwy humor i zabawa konwencją. Przykład:
,,- Boże?- czuł się głupio.
- Jestem w kuchni, Mackenzie. Idź za moim głosem". Oczywiście należy się liczyć, że dla niektórych książka może się okazać obrazoburcza, ponieważ demoluje część katolickich wyobrażeń o Bogu. Tekst jest idealną pozycją dla tych, którzy wciąż się zastanawiają nad swoją wiarą. To pisany prostym językiem traktat filozoficzny o tym, jak być dobrym człowiekiem i odnaleźć w sobie wiarę. Książka stanowi pretekst do dalszych rozważań. Każdy będzie ją odbierał inaczej, przez pryzmat własnych doświadczeń. Mnie ten tekst poruszył.

Może mam pewien niedosyt, książka mogłaby być dłuższa, przydałoby się omówić więcej filozoficzno-teologicznych kwestii. Utwór ten może pomóc ludziom cierpiącym po stracie kogoś bliskiego. To pozycja dla osób uduchowionych, choć niekoniecznie wierzących, dla poszukujących sensu w poznanych dotychczas prawdach o wierze. Na Wielkanoc jak znalazł. Mimo że traktuje o trudnych, poważnych kwestiach, jest lekka i optymistyczna.Mogłaby być lepsza warsztatowo, ale nadrabia koncepcją fabuły.

W świecie, w którym każdy widzi głównie czubek własnego nosa, a kościół nie zawsze kojarzy się z modlitwą, ,,Chata", choć jest prostą historią, zaskakuje i przywraca wiarę, że bałagan nas otaczający ma sens. Książka pomaga w samodoskonaleniu i wnosi coś w życie, to wystarczające powody, by można ją było polecić.

Pozdrawiam świątecznie!





środa, 5 kwietnia 2017

Polski kryminał - czy to może się udać?


Od dawna chciałam przeczytać coś Katarzyny Bondy. Mój wybór padł na ,,Pochłaniacz", pierwszą z czterech książek z cyklu ,,Cztery żywioły".


Katarzyna Bonda to autorka bardzo medialna - chętnie udziela wywiadów, daje się w nich poznać jako postać nietuzinkowa, interesująca. Jest atrakcyjną kobietą i ma na koncie kilka nagrodzonych książek. Trzeba przyznać, że wie, jak zadbać o właściwy PR. Samo nazwisko zapada w pamięć.



Oto informacja wydawnictwa o ,,Pochłaniaczu":

,,Zima 1993. Tego samego dnia, w niejasnych okolicznościach, ginie nastoletnie rodzeństwo. Oba zgony policja kwalifikuje jako tragiczne, niezależne od siebie wypadki.

Wielkanoc 2013. Po siedmiu latach pracy w Instytucie Psychologii Śledczej w Huddersfield na Wybrzeże powraca Sasza Załuska. Do profilerki zgłasza się Paweł „Buli” Bławicki, właściciel klubu muzycznego w Sopocie. Podejrzewa, że jego wspólnik - były piosenkarz i autor przeboju "Dziewczyna z północy" - chce go zabić. Załuska ma mu dostarczyć na to dowody.

Profilerka niechętnie angażuje się w sprawę. Kiedy jednak dochodzi do strzelaniny, Załuska zmuszona jest podjąć wyzwanie. Szybko okazuje się, że zabójstwo w klubie łączy się ze zdarzeniami z 1993 roku, a zamordowany wiedział, kto jest winien śmierci rodzeństwa. Jednym z kluczy do rozwiązania zagadki może okazać się piosenka sprzed lat."
(źródło: http://www.empik.com/cztery-zywioly-tom-1-pochlaniacz-bonda-katarzyna,p1095362738,ksiazka-p)



Co sądzę

Mam bardzo mieszane uczucia względem tej książki. Kryminały lubię, jednak temu mam sporo do zarzucenia. Czytanie pierwszych kilkudziesięciu stron przypominało rozkładanie puzzli właściwą stroną do wierzchu. Wiadomo, że trzeba to zrobić, ale nikt nie lubi, kiedy trwa to zbyt długo. Później akcja trochę rusza, ale brakowało mi właściwie budowanego napięcia. To nie była książka, w której z niecierpliwością odwracam kolejne strony i MUSZĘ przeczytać wszystko dziś, zaraz. Liczy sobie ponad 600 stron, więc sporo osób może nie wytrwać.

Właściwie jest to prosta historia i rozwlekanie jej do tak dużej objętości jest irytujące. Trochę szacunku dla czasu czytelnika! Uważam, że wątków jest za dużo, podobnie jak postaci. Łatwo się w tym pogubić i nie ma większego sensu. Część wątków sprawia wrażenie niedokończonych, mających na celu wyłącznie zmylenie, kto jest sprawcą (tu powinnam wyliczyć, o które chodzi, ale nie chcę psuć Wam lektury). Historia jest moim zdaniem nieskładna. Kolejne puzzle są jakby wciskane na siłę, słabo do siebie pasują. Zamiast lawirowania w fabule przydałyby się bardziej skomplikowane portrety psychologiczne postaci. Większość z nich wkracza w fabułę po przedstawieniu z imienia i nazwiska. Wiemy o nich i ich motywacjach bardzo mało.

Główna bohaterka, Sasza Załuska jest dla mnie postacią niewiarygodną. Jej motywacje, postępowanie jest dla mnie pozbawione prawdopodobieństwa. Podoba mi się jednak, że autorka postanowiła poruszyć temat alkoholizmu wśród kobiet. Ten wątek był całkiem interesujący i zgrabnie wpleciony w fabułę.

Dużym plusem książki jest też jej ,,warstwa geograficzna". Akcja toczy się w istniejących naprawdę miejscach - w Gdańsku i jego okolicach. Widać, że autorka włożyła dużo pracy, aby historia pod tym względem była bardzo wiarygodna. Dobrze się o tym czyta, szczególnie jeśli Trójmiasto nie jest Wam zupełnie obce.

Oczywiście mamy zgrabne, zaskakujące rozwiązanie zagadki. Byłoby smutno, gdyby było inaczej po prawie siedmiuset stronach lektury :) Historię umęczyłam, ale nie jest to coś, co zapamiętam na lata. Chwilowo odpuszczam sobie twórczość Bondy, choć być może jeszcze do niej wrócę. Na razie pisarze ze Skandynawii mogą być spokojni. Nie sądzę, by polscy twórcy kryminału mogli im zagrozić.

Pozdrawiam!













wtorek, 21 marca 2017

Sekretne życie pszczół

Kolejny raz nie pozostałam obojętna wobec machiny marketingowej i przepięknego wydania. Często się to na mnie mści, jednak na szczęście nie tym razem. 


O książce ,,Sekretne życie pszczół" Sue Monk Kidd czytałam wielokrotnie, wiele osób ją polecało, pojawiały się nawet jakieś reklamy. Zwykle nie wróży to nic dobrego, bo zachwalane są największe buble. Powieść była dla mnie miłym zaskoczeniem. To pierwsza od dawna książka, którą przeczytałam w jeden wieczór (no dobra, i pół nocy). 

Wystarczy przejrzeć listę filmów nominowanych do tegorocznych Oskarów, by zorientować się, że temat historii rasizmu w Stanach Zjednoczonych jest bardzo na czasie. Ma to swoje odzwierciedlenie także w literaturze. ,,Sekretne życie pszczół" to druga po ,,Ptaku dobrego Boga" książka o tej tematyce, którą miałam okazję przeczytać w ostatnim czasie. Obie biją rekordy popularności.

,,Sekretne życie pszczół" to historia nastolatki, której nie rozpieszcza życie. Jako czterolatka traci matkę. Strzępy wspomnień mówią jej, że jest winna jej śmierci. Ma ojca, ale powiedzenie, że nie radzi sobie ze swą rolą, jest dużym niedopowiedzeniem. Zajmuje się nią czarnoskóra niania. Są lata sześćdziesiąte XX wieku. Czarni otrzymują pierwsze prawa jako obywatele, niemal wyłącznie na papierze. Nastolatka niespodziewanie wplątuje się w aferę kryminalną - organizuje ucieczkę z aresztu swojej ukochanej niani. Wspólnie wyruszają w podróż, właściwie jest to ucieczka. Dziewczyna postanawia wyjaśnić zagadki z przeszłości i przede wszystkim odmienić swoje życie. Przypadek lub, jak kto woli, przeznaczenie, sprawia, że trafiają do gospodarstwa, gdzie produkuje się miód. Prowadzi je charyzmatyczna August. Dom zamieszkują też jej siostry. 

Każda z kobiet ma własną historię. Każda z nich jest silna na swój własny sposób. Ale ich największą siłą jest wspólnota - nieustanowiona, ale prawdziwa i silna. Panie zwyczajnie trzymają się razem i wspierają. Książka jest bardzo ciepła, niemal pachnie i smakuje jak produkowany przez pszczoły miód. Spływa na serce i daje nadzieję, że kobiety to nie tylko wredne, zawistne żmije, choć na pewno skomplikowane istoty. To powieść o dorastaniu, o brutalności, z jaką wkraczamy w dorosłe życie i które może osłodzić wyłącznie czas spędzony z drugim człowiekiem. 



Wydaje mi się, że lepiej utwór odbiorą kobiety. Historia jest z pozoru bardzo prosta, ale pokazuje złożony świat relacji damsko-damskich. Dotyka problemów, z jakimi od zawsze borykają się kobiety. Pokazuje, że w każdej z nas drzemie ogromna wrażliwość, ale również wielka siła. Książka ma w sobie coś z realizmu magicznego. Choć prezentowany w niej świat jest jak najbardziej realistyczny, cały czas coś nieuchwytnego, niezwykłego skrada się w zakamarkach miodowego gospodarstwa.


W książce świetnie zarysowano także stosunki społeczne panujące w Stanach Zjednoczonych w połowie ubiegłego stulecia, co czyni tekst wielowymiarowym. Utwór ma świetną kompozycję. Autorka wodzi nas za nos, czytałam strona za stroną, nie mogąc się oderwać, czekając na rozwój wydarzeń. 


Uważam tę książkę za świetne czytadło, z przyjemnością wciągnęłam się w pachnący miodem świat. Polecam!
P.S. Podobno powstał film na podstawie tej książki. Chyba się skuszę :)

Wynotowane:
Sue Monk Kidd, ,,Sekretne życie pszczół", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.

- To najbardziej szmirowaty kolor, jaki zdarzyło mi się kiedykolwiek widzieć, pomyślałam, i bedzie o nas plotkowało pół miasta, ale jeśli to może podnieść May na duchu, powinna chyba zamieszkać w różowym domu. (...) Niektóre rzeczy nie są aż tak bardzo ważne, Lily. Na przykład kolor domu. Jakie to może mieć znaczenie w ogólnym życiowym planie? Ale podniesienie kogoś na duchu... to ma znaczenie. Cały problem z ludźmi polega na tym...
- Że nie wiedzą, co ma znaczenie, a co go nie ma - dokończyłam za nią, bardzo z tego powodu dumna.
-Chciałam powiedzieć, że problem polega na tym, że wiedzą, co ma znaczenie, lecz tego nie wybierają. Wiesz, jakie to trudne, Lily? [s. 173].







niedziela, 19 marca 2017

Na czterech łapach

,,Autobiografię na czterech łapach, czyli historię jednej rodziny oraz psów, kotów, koni, jeży, żółwi, węży... i ich krewnych" wypożyczyłam, bo los sprawił, że miałam okazję poznać jedną z osób, o której autorka wspomina w książce. Poza tym, bardzo lubię zwierzęta, więc liczyłam na interesującą lekturę. 

Rzadko sięgam po autobiografie. Mimowolnie ich autorów postrzegam jako pozbawionych skromności. Bo tak samemu o sobie? Wypada? 





Dorota Sumińska jest weterynarzem, psychologiem zwierzęcym, często pojawia się w mediach, zwykle wypowiada się wtedy jako ekspert o zwierzętach, opowiada też o swoich książkach, których wydała całkiem sporo. Sama jest właścicielką wielu czworonogów i darzy ich wielką miłością. 

W ,,Autobiografii na czterech łapach..." opowiada o dziejach swojej rodziny, od praprzodków począwszy, a na własnych i swoich najbliższych skończywszy. Imponuje mi tak duża znajomość korzeni rodziny. Autorka ze szczegółami opowiada o zamiłowaniach i wydarzeniach z życia arystokratycznych przodków. Na pewno takie rozliczenie się z przeszłością, dla siebie i przyszłych pokoleń, jest cenną pamiątką, kroniką rodziny stanowiącą o tożsamości jej członków. Dalej autorka ze szczegółami opowiada o latach swego dzieciństwa, relacjach pomiędzy rodzicami, więzach łączących ją z pozostałymi członkami rodziny,  pierwszych miłościach, o swoich mężach, córce, życiu zawodowym, podróżach.

Książka ma swoje ,,momenty", kiedy nie mogłam się oderwać od lektury. Szczególnie interesujące są zaskakujące anegdoty o zwierzętach, nierozerwalnie związanymi z dziejami rodziny. Kura w charakterze domowego pupila? Proszę bardzo! Prawdziwe prosie w dziecięcym łóżeczku? Nie ma problemu! Trudno zarzucić całemu rodowi nudziarstwo i szablonowe podejście do braci mniejszych.

Dużym plusem jest sposób, w jaki autorka opowiada o zwierzętach. Jest pełen pietyzmu, a zarazem bardzo zdroworozsądkowy. Ciekawa mieszanka. Widać, że to jej prawdziwa pasja. 

Jednak mimo że szanuję autorkę i bardzo cenię jako eksperta w kwestiach zwierząt, sądzę że za bardzo odsłania się na kartach książki. Część przeżyć lepiej byłoby zachować dla siebie. Nie mam natury plotkary i czytając o nich, czułam się nieswojo, jakbym zaglądała za bardzo w czyjeś życie. Ale może tak już jest z autobiografiami, że trudno wyważyć, co jest prezentacją swojej osoby, a co już ekshibicjonizmem?

 Godne szacunku jest pielęgnowanie pamięci o korzeniach rodziny, stanowiącej o tożsamości człowieka. Lubię poznawać historie silnych kobiet, które nie podporządkowują się wszystkim i wszystkiemu, mają odwagę żyć po swojemu, a Dorota Sumińska ją ma. Ma też niezwykły dar opowiadania. Książka jest naprawdę pięknie wydana, ciekawa graficznie, jest dużo zdjęć. Nie żałuję lektury.

Pozdrawiam!




Wynotowane:

 Dorota Sumińska, ,,Autobiografia na czterech łapach, czyli historia jednej rodziny oraz psów, kotów, krów, koni, jeży, słoni, węży... i ich krewnych", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008.

 ,,Wiwa umarła dzień po moim wyjeździe. Mama nie chciała mi powiedzieć prawdy, wiedziała, że na odległość trudno kogoś pocieszać. Stałam w budce telefonicznej i płakałam. Tej śmierci nigdy nie udało mi się zaakceptować. Umarła nie tylko Wiwa. Umarło coś we mnie. Nie umiem tego racjonalnie wytłumaczyć nawet dziś. Wiwa nie była tylko moją miłością. Ona była trochę mną. Myślę, że znajdą się ludzie, którzy zrozumieją, o czym mówię" [s. 171].

,,Nasze życie warte jest tyle, ile dobrego zrobiliśmy dla innych. Warte jest tyle, ile dostało uśmiechów, okrzyków szczęścia, zamerdań ogonem, wymruczanych piosenek i uratowanych nawet malutkich, tycich żyć. Tak uważam" [s.333].







poniedziałek, 13 marca 2017

Opanować furię

Przychodzi i odchodzi, jak fala na morzu. Ale nie lazurowym, tylko takim z glonami, glutomasą nieznanego pochodzenia i kapslami z napisem ,,w kupie siła". FURIA, złość, wkurw pospolity - w naszej głowie pyrka gwiżdżący czajnik, uszami wydobywa się para, a na policzkach wychodzą rumieńce.

O tym, w dużym skrócie, jest ,,Furia mać!" Sylwii Kubryńskiej.
Główna bohaterka to Magda - pisarka, dziennikarka, żona i matka, a przede wszystkim wiecznie wściekła na wszystko i wszystkich kobieta. Choć Magda jest narratorką i pisze przede wszystkim o sobie, w książce genialnie nakreślono wizerunek wiecznie wkurzonego Polaka. Polska - kraj hipochondrią i wkurwem płynący. Wystarczy na trzy minuty włączyć telewizję, by zdać sobie sprawę, że coś może jest na rzeczy. Zresztą obawiam się, że większość z nas nawet nie musi nic włączać, wystarczy spojrzeć w lustro.

Powszechny wkurw jest wpisany w nasze, polskie jestestwo. Dlaczego ta kolejka w sklepie jest taka długa? Dlaczego pozostałe kasy/okienka są pozamykane skoro JA tu czekam? JA się śpieszę. ŚPIESZĘ. Ja, Ja, JA. Mój, Moje, Mojsze, Uważamże. Nie ma czasu na twoje, co mnie twoje obchodzi. Ja już mam swoje zdanie. Spieszę się nawet kiedy się nie spieszę. Heroicznie. Heroizm jest wpisany w polskość. Tak jak bohaterstwo i zwycięstwo. Porażka to też zwycięstwo. Po co się śmiejesz jak głupi do sera? U nas nie wypada się uśmiechać do przechodniów, bo uznają cię za idiotę lub zboczeńca. 

W książce czytamy: ,,Tu jest Polska. Tu jest kraj, w którym przy wigilijnym stole rzucamy w siebie cukiernicą. Kraj, gdzie w każdym domu przebiega linia demarkacyjna przez stół i z każdego siedzenia lecą granaty". Bardzo to gorzkie, nawet jeśli prawdziwe. I mniej więcej będąc w połowie lektury, poczułam się źle. Miałam dość tej żółci, złości, tak mi znanej i bliskiej, na co dzień mam jej pod dostatkiem, po co o tym czytać, mam telewizję i sąsiadów. Ale na szczęście dochodzi do punktu kulminacyjnego. Dla Magdy jest to rozpad małżeństwa. Choć marzyła o tym niemal od czasu jego zawarcia, rozsypuje się psychicznie. Zaczyna dostrzegać w towarzyszącej jej każdego dnia furii wroga. Próbuje z nim walczyć. Ale jest to trudna walka, walka z tradycją, mentalnością, wychowaniem. Łańcuch złości wynikającej z braku umiejętności okazywania uczuć i mówienia wszystkiego wprost jest bardzo długi. Skuwał naszych przodków, dziadków, rodziców, krępuje nasze ruchy i zakładamy go naszym dzieciom. Czy da się go pozbyć? Posłuchać kogoś poza sobą? 


Polecam tę książkę. Jest napisana prostym językiem, dobitnym, jest dużo wulgaryzmów. Ale uważam ją za literaturę ambitną. Zmuszającą do myślenia. To tak naprawdę długi esej psychologiczny z wieloma dygresjami na temat aktualnych wydarzeń i kultury naszego kraju. Autorka trafnie wylicza wszystkie problemy, z jakimi boryka się współczesny człowiek. Nie moralizuje. Pokazuje, że wszyscy jesteśmy słabi, wkurzamy się. Bardzo aktualne. Może uniwersalne?






Wynotowane:
[Sylwia Kubryńska, Furia mać!, Czwarta strona, Poznań 2016]

- ,,I lepiej nie będzie, bo każdy z nas jest dotknięty patogenem dżumy. Jej narcystycznej odmiany. Gwiżdżemy na niedolę bliźniego, gwiżdżemy na wieloryby i lasy tropikalne. Jedyne, co potrafimy, to oceniać innych i zbierać lajki". [s.177]

- ,,Trwa mojszość, chciejstwo i uważanie Że. Uważanie, że inni są baranami, jeśli widzą rzeczywistość inaczej". [s.179]

- ,,Ten kraj to miejsce niezwykłe, niewiarygodne. Podobno człowiek bez rozumu nie jest w stanie funkcjonować, a tu proszę, całkiem sprawnie mieszka sobie trzydzieści osiem milionów ludzi bez mózgu". [s. 251]

- ,,Brak komentarzy pod tekstem jest jak hołd dla umysłu" [s. 267].









 

poniedziałek, 6 marca 2017

Ch...owa Pani Domu

Moja faza na poradniki trwa. ,,Ch...owa Pani Domu" Magdaleny Kostyszyn to właściwie antyporadnik, który ma nas nauczyć, że warto wyluzować.

Autorka całkiem zabawnie opowiada o perypetiach niezbyt poukładanej, zwariowanej młodej kobiety. Momentami parskałam śmiechem. Były jednak momenty, kiedy wiało nudą. Nie porwała mnie na przykład charakterystyka różnych typów sąsiadów. Rozśmieszyło natomiast m.in. wyliczenie zalet i wad posiadania własnej firmy (tak, też pracuję z laptopem pod kołdrą :) ). Umiarkowany zachwyt
nad książką może wynikać z mojego stylu życia. Sama mogłabym ją napisać, bo do ideału żony, matki i pani domu mi daleko. Ona jest o mnie i o większości moich koleżanek. I teraz powstaje pytanie: czego w takim razie ma nas ona nauczyć, co nam da?  To doskonała pozycja dla kobiet, które nie potrafią wyluzować, są więźniarkami czystości i perfekcjonizmu. Tylko kurcze, czy naprawdę gdzieś jeszcze są takie egzemplarze? Wydaje mi się, że opowiadanie, że tylko nudne kobiety mają perfekcyjnie czyste domy jest już oklepane i każdy wie, że mieć burdel w domu to co najwyżej małe faux pas. Książka zdaje się zbiorem wpisów z bloga, którego autorka prowadzi. Nie krytykuje jej zupełnie, być może dla kogoś okaże się wartościową pozycją. Mnie rozbawiła, ale nie zachwyciła.

Pozdrawiam!

niedziela, 26 lutego 2017

Przerdzewiały klucz do szczęścia

 

 

Hygge to hasło-klucz, na które napotykałam w mediach bardzo często w ostatnich miesiącach. Głównie za sprawą akcji promocyjnej książki ,,Hygge. Duńska sztuka szczęścia" Marie Tourell Soderberg. W tym samym czasie na rynku pojawiło się: ,,Hygge. Klucz do szczęścia" Meik'a Wikinga. To drugie wzięłam za pierwsze i tak w moim domu pojawiła się książka, której okładkę możecie podziwiać obok. 


Hygge to nieprzetłumaczalne dosłownie na język polski słowo z języka duńskiego. Czyta się je mniej więcej jako huu-ge. Oznacza filozofię życia większości Duńczyków. Według statystyk stanowią oni jeden ze szczęśliwszych narodów na świecie. Polacy są natomiast mistrzami w narzekaniu, więc książki z tajemną receptą na szczęście muszą się u nas świetnie sprzedawać. Ów filozofia to nic innego jak życie pełne chwil szczęścia, ciepła, bliskości. Można je podobno osiągnąć poprzez zapalanie dużej liczby świec, otaczanie się przyjaciółmi i wsuwanie domowego ciasta pod ciepłym kocem. Nie wiem jak wy, ale ja to kupuję, a właściwie już praktykuję. Pod względem klimatu blisko Polsce do Danii, więc niewątpliwie wiele patentów na miłe spędzanie czasu warto podpatrzyć, choć mam wątpliwości, czy są one dla nas nowością. Wieczory wielu z nas są, szczególnie zimą, bardzo hygge. Nawet jeśli nie wiemy, co to znaczy. 

Wracając do samej książki - jest przepięknie wydana. Niestety środek mnie zawiódł. Odnoszę wrażenie, że ktoś pisał ją naprędce, by wykorzystać zainteresowanie zagadnieniem, chwilową modę. Wrzucono trochę statystyk, ślicznych zdjęć i przepisów, ładnie opakowano i rzucono na sklepowe półki. Autor pisze o tym i owym, ale nie zagłębia się w temat, jest bardzo chaotycznie. Całość przeczytałam w jeden wieczór i zdecydowanie książka ta nie odmieniła mojego życia. Oświadczam, że ten klucz do szczęścia chyba jest zardzewiały (nie żebym była jakoś specjalnie nieszczęśliwa). Możecie śmiało sobie odpuścić. Pozdrawiam bardzo hygge!

,,Ptak dobrego Boga" James McBride

Okładka i wykończenie książki kojarzą się z dawnymi powieściami o Ameryce sprzed wielu dekad. I rzeczywiście, powieść Jamesa McBride'a można postawić (i dosłownie, i w przenośni) obok książek Hemingway'a lub Faulknera i nie będzie to żadne faux pas.

 

 

 

,,Ptak dobrego Boga" to opowieść o Johnie Brownie - przedstawicielu amerykańskiego abolicjonizmu, który naprawdę zapisał się na kartach historii. Jak przekazać historię głęboko wierzącego przeciwnika niewolnictwa, by nie stała się mdła i ckliwa? Autor wpadł na genialny pomysł, aby narratorem był nastoletni, czarnoskóry chłopiec, który przypadkowo i wbrew własnej woli trafia do bandy abolicjonistów. Zostaje wzięty za dziewczynkę i nie wyprowadza reszty kompanii z błędu przez długie lata. W dziewczęcym stroju przemierza Amerykę u boku uduchowionego, choć nieco zwariowanego (nie we własnym mniemaniu) Johna Browna i jego ludzi.

Na uwagę zasługuje język, jakim posługuje się narrator. Robi liczne błędy, pisze w sposób fonetyczny. Swoje obserwacje przekazuje prosto i dobitnie. Dzięki temu czytelnikowi łatwiej jest przenieść się w świat widziany oczami prostego, czarnoskórego chłopca. Nie spotkałam się wcześniej z tak rozległą stylizacją językową tego typu i to niewątpliwy atut, znak rozpoznawczy tej książki.

Choć dzieje Stanów Zjednoczonych i los czarnoskórych są naznaczone cierpieniem i niesprawiedliwością, autorowi udała się rzecz niezwykła - książka nie przekłamuje faktów, a mimo to jest przezabawna. Pokazuje, że historia, jakiej uczymy się z podręczników, to tylko pewna wersja prawdy. ,,Ptak dobrego Boga" prezentuje skomplikowane społeczeństwo Stanów Zjednoczonych XIX wieku, stosunki w nim panujące, a także początek złożonego procesu delegalizacji niewolnictwa. Tu znajdziesz notę biograficzną o Johnie Brownie

Książka jest długa i ciężkostrawna, wymaga czasu, nie da się jej przeczytać w dzień. Jak wino, trzeba ją sączyć po trochu, bo inaczej rozboli cię głowa. Nie wiem, czy warto pić wino, choć na pewno sprawia to przyjemność, ale tę książkę przeczytać warto. Wielu z was, tak jak ja, dołączy ją do swojej listy best of the best. Mam nadzieję, że wkrótce doczeka się ekranizacji, najlepiej w reżyserii Quentina Tarantino. O tak. Pozdrawiam!