piątek, 1 czerwca 2018

Shantaram, czyli w kliku słowach o wielu, wielu stronach

Za mną lektura Shantaram - tomiszcza liczącego coś około ośmiuset stron drobniutkiego druku. Sporo zbierałam się do napisania tej recenzji, bo trudno w kilku słowach wyrazić opinię o czymś tak wielkoformatowym.


Przebrnęłam. Nie chcę wyjść na ślepnącą staruszkę, ale z uwagi na bardzo drobny druk, to było wyzwanie. Gdyby tekst był kiepski, na pewno książka poszłaby w kąt po godzinie. Ale nie był.

Powieść napisał Gregory David Roberts. Podobno na podstawie własnych przeżyć. Australijczyk w latach siedemdziesiątych został skazany za serię napadów na banki i sklepy. Uciekł z więzienia, z fałszywym paszportem przedostał się do Indii i tam przeżył 10 lat. W Shantaram opisał część doświadczeń z tego okresu.

Razem z głównym bohaterem stopniowo poznajemy Indie, a właściwie głównie Bombaj, jego mieszkańców i ich zwyczaje. Zdecydowanie lepsza jest pierwsza połowa książki, dalej robi się nieco nużąco, jednak całość oceniam naprawdę dobrze.

Chociaż jest to moim zdaniem powieść przygodowo-podróżnicza, można ją też zaliczyć do literatury pięknej. Sporo w niej rozważań psychologicznych, etycznych. Sporo mówi się o koncepcjach dobra i zła. Pojawia się ciekawie zaprezentowany motyw dżihadu.

Atutem książki jest jej autentyczność - wiele z opisywanych historii musiało wydarzyć się naprawdę, bo w innym wypadku żaden pisarz nie wpadłby na pomysł, by przedstawić je w tak dużym zagęszczeniu. I to się czuje. Do tego należą się wielkie brawa za styl literacki - nieczęsto można spotkać coś współczesnego i napisanego tak dobrze.

Podoba mi się sposób prezentacji postaci, trochę poetycki, jednocześnie nietandetny, uważny, bezpretensjonalny. Autor musi być bardzo ciekawym człowiekiem, świetnym obserwatorem, twardzielem i wrażliwcem jednocześnie. Wyguglujcie sobie zresztą jego fotografie i filmiki na youtube, w których opowiada o książce. Inspirująca postać.

Nie ma co się oszukiwać, rzadko komu będzie dane przeżyć choć część tak niezwykłych przygód, być członkiem bombajskiego gangu, zamieszkać w indyjskich slumsach i wyruszyć na wojnę z afgańskimi wojownikami. Dzięki tej książce, choć namiastka tych przeżyć jest nam dana. Da się poczuć zapachy, smaki i klimat Indii. Nikt nie czaruje, że to bajkowa kraina tysiąca i jednej nocy, a mimo to trudno oprzeć się pokusie, by kiedyś się tam wybrać.

Oczywiście są też słabe strony. Prezentowany obraz Indii nieco odbiega od przekazów, z którymi miałam dotychczas styczność. Mało mówi się o kobietach, to bardziej męska perspektywa. Ale czy po książce o charakterze autobiograficznym należy oczekiwać obiektywizmu?

Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu ta książka przypadnie do gustu. Niektórym nie wystarczy cierpliwości, by ją przeczytać. Moim zdaniem warto. W czasach, kiedy wydaje się setki bzdur dziennie, to jest perełka.

Nieco zasmuciło mnie, że Shantaram nie jest skończoną historią. Czytając, nie wiedziałam o tym. Powstała kontynuacja - ,,Cień góry". Jeszcze nie czytałam, ale sięgnę na pewno.

Planowano nakręcenie ekranizacji z Johnym Deppem w roli głównej. Dla mnie bomba. Niestety nie wyszło. Są plany produkcji filmu przez inną wytwórnię, ale czy zostaną zrealizowane, czas pokaże.

Wracając do książki - uważam, że dobra lektura to taka, która coś do tej naszej egzystencji wnosi. I ta taka jest. Razem z głównym bohaterem wyruszamy w daleką podróż, podczas której poznajemy miejsca, ludzi i samych siebie. Gdzieś na końcu powieści pojawia się myśl, że póki żyjesz, możesz wszystko zmienić. Główny bohater robi to wielokrotnie i to w epickim stylu. Może iść jego śladem? 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz