poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Tom Hanks i jego maszyna do pisania


Że z Toma Hanksa kawał dobrego aktora, wiadomo od dawna. Niedawno zrobił swój coming out jako prozaik. Czy zaprzestanie pisania do szuflady miało w jego przypadku sens?

,,Kolekcja nietypowych zdarzeń" to zbiór opowiadań. Luźno łączy je ze sobą motyw maszyny do pisania. Mają bardzo różnorodną tematykę. Niektóre są futurystyczne, inne traktują o sprawach zupełnie zwyczajnych. Sporo tam elementów charakterystycznych dla kultury amerykańskiej. 


Choć autor stawia na plastyczną, łatwą w odbiorze fabułę, poprzez nią pokazuje złożony świat wewnętrzny ludzi i ich relacje z innymi. To klasyczna proza, ale w nowoczesnym wydaniu, i nie chodzi tu wyłącznie o okładkę. Miłośnicy literatury popularnej mogą być nieco zawiedzeni - nie ma zaskakujących zwrotów akcji. Mamy za to skupienie na szczegółach. Autor dozuje wrażenia małymi łyczkami, by czytelnik miał szansę zauważyć szczegóły, które wpływają na to, jacy jesteśmy. Nie wykłada nam ich bezpośrednio, daje szanse wykazania się czytelnikowi. Zobaczysz w tych opowiadaniach tyle, ile pozwoli ci twoja wrażliwość. Są niedopowiedzenia pozwalające na interpretację, przy jednoczesnym zachowaniu całkiem strawnej formy.

Bardzo podoba mi się ten zbiór. Autor nie sili się na przesadną elokwencję, ozdobniki, pisze prosto, ale nie prostacko. Mr Tom wie, że mniej znaczy więcej. Ładnie pisze o prostych rzeczach, z których wynikają te wielkie. Słowem - robi dokładnie odwrotnie niż ja teraz :-) Więc biorąc z niego przykład i hołdując minimalizmowi - polecam! 

piątek, 1 czerwca 2018

Shantaram, czyli w kliku słowach o wielu, wielu stronach

Za mną lektura Shantaram - tomiszcza liczącego coś około ośmiuset stron drobniutkiego druku. Sporo zbierałam się do napisania tej recenzji, bo trudno w kilku słowach wyrazić opinię o czymś tak wielkoformatowym.


Przebrnęłam. Nie chcę wyjść na ślepnącą staruszkę, ale z uwagi na bardzo drobny druk, to było wyzwanie. Gdyby tekst był kiepski, na pewno książka poszłaby w kąt po godzinie. Ale nie był.

Powieść napisał Gregory David Roberts. Podobno na podstawie własnych przeżyć. Australijczyk w latach siedemdziesiątych został skazany za serię napadów na banki i sklepy. Uciekł z więzienia, z fałszywym paszportem przedostał się do Indii i tam przeżył 10 lat. W Shantaram opisał część doświadczeń z tego okresu.

Razem z głównym bohaterem stopniowo poznajemy Indie, a właściwie głównie Bombaj, jego mieszkańców i ich zwyczaje. Zdecydowanie lepsza jest pierwsza połowa książki, dalej robi się nieco nużąco, jednak całość oceniam naprawdę dobrze.

Chociaż jest to moim zdaniem powieść przygodowo-podróżnicza, można ją też zaliczyć do literatury pięknej. Sporo w niej rozważań psychologicznych, etycznych. Sporo mówi się o koncepcjach dobra i zła. Pojawia się ciekawie zaprezentowany motyw dżihadu.

Atutem książki jest jej autentyczność - wiele z opisywanych historii musiało wydarzyć się naprawdę, bo w innym wypadku żaden pisarz nie wpadłby na pomysł, by przedstawić je w tak dużym zagęszczeniu. I to się czuje. Do tego należą się wielkie brawa za styl literacki - nieczęsto można spotkać coś współczesnego i napisanego tak dobrze.

Podoba mi się sposób prezentacji postaci, trochę poetycki, jednocześnie nietandetny, uważny, bezpretensjonalny. Autor musi być bardzo ciekawym człowiekiem, świetnym obserwatorem, twardzielem i wrażliwcem jednocześnie. Wyguglujcie sobie zresztą jego fotografie i filmiki na youtube, w których opowiada o książce. Inspirująca postać.

Nie ma co się oszukiwać, rzadko komu będzie dane przeżyć choć część tak niezwykłych przygód, być członkiem bombajskiego gangu, zamieszkać w indyjskich slumsach i wyruszyć na wojnę z afgańskimi wojownikami. Dzięki tej książce, choć namiastka tych przeżyć jest nam dana. Da się poczuć zapachy, smaki i klimat Indii. Nikt nie czaruje, że to bajkowa kraina tysiąca i jednej nocy, a mimo to trudno oprzeć się pokusie, by kiedyś się tam wybrać.

Oczywiście są też słabe strony. Prezentowany obraz Indii nieco odbiega od przekazów, z którymi miałam dotychczas styczność. Mało mówi się o kobietach, to bardziej męska perspektywa. Ale czy po książce o charakterze autobiograficznym należy oczekiwać obiektywizmu?

Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu ta książka przypadnie do gustu. Niektórym nie wystarczy cierpliwości, by ją przeczytać. Moim zdaniem warto. W czasach, kiedy wydaje się setki bzdur dziennie, to jest perełka.

Nieco zasmuciło mnie, że Shantaram nie jest skończoną historią. Czytając, nie wiedziałam o tym. Powstała kontynuacja - ,,Cień góry". Jeszcze nie czytałam, ale sięgnę na pewno.

Planowano nakręcenie ekranizacji z Johnym Deppem w roli głównej. Dla mnie bomba. Niestety nie wyszło. Są plany produkcji filmu przez inną wytwórnię, ale czy zostaną zrealizowane, czas pokaże.

Wracając do książki - uważam, że dobra lektura to taka, która coś do tej naszej egzystencji wnosi. I ta taka jest. Razem z głównym bohaterem wyruszamy w daleką podróż, podczas której poznajemy miejsca, ludzi i samych siebie. Gdzieś na końcu powieści pojawia się myśl, że póki żyjesz, możesz wszystko zmienić. Główny bohater robi to wielokrotnie i to w epickim stylu. Może iść jego śladem? 




poniedziałek, 8 stycznia 2018

Przecież to o mnie! - czyli ,,Wielki ogarnicz życia"

 Macie gorszy dzień? Aura nie zachęca do aktywności fizycznej, a wasze tłuszczykowe zapasy  wystarczyłyby na dwie kolejne srogie zimy? Wszystko jest ok. Przynajmniej według Pani Bukowej. 

Zaczęło się od zabawnych obrazków na facebooku o rezolutnej i upraszczającej sobie życie na wszelkie możliwe sposoby Pani Bukowej (na fb: @panibukowapl). Pomysł chwycił, więc wydano książkę z felietonami o tym, ,,jak być szczęśliwym nie robiąc niczego".




Książkę kupiłam pod wpływem impulsu - leżały przy kasie takiej dużej księgarni, co jej niektórzy nie lubią. Ja lubię bardzo, zresztą innych u mnie nie ma. Nieważne. Kupiłam. Przeceniona była na całe 17.99. To tyle w temacie postanowienia o przemyślanych zakupach książkowych w nowym roku. Za równowartość tej kwoty otrzymałam cały wieczór zaśmiewania się do łez. Momentami mąż pytał, czy dobrze się czuję. 

Z miejsca pokochałam Panią Bukową. Jak ja się z nią identyfikuję! Kocha pizzę, nie umie gotować, obija się w pracy, jest ze sportem na bakier, uzależniona od internetów, mówi co myśli (chociaż próbuje nie), bardzo wiele chce i bardzo mało jej z tego wychodzi, a w ogóle to najchętniej leży pod kocykiem z czekoladą i winem - surfuje na fali życia i nawet jeśli zdarza jej się solidnie łyknąć słonej wody, zaraz się wynurza i wrzeszczy, że wszystko jest ok. Usiłuje być na czasie z tymi wszystkimi dietami, ekobzdetami, fitblogerkami, kulturą niszową i masową, wszystko sprawdza w necie, a dr Google zdiagnozował u niej wszelkie choroby świata  - po prostu współczesna kobieta.

Ale pod płaszczykiem żartów można coś tam głębszego wyczytać. Z wdziękiem i humorem przypomina, że plany mają prawo nie wypalić i są do bani. Mogą za to przynieść coś innego, co też może być fajne. Nie sili się na modne, pseudocoachowe gadki o tym, że jesteś zwycięzcą. 

To takie hygge po polsku, ale bez cukierkowych fotografii. Pani Bukowa przede wszystkim bawi i przypomina - hej, jest ok! Zjedz trochę czekolady, napij się wina i odpuść.  Taka współcześniejsza Bridget.

Dobra, to nie jest najlepsza inwestycja - przeczytacie w 2 godziny. Ale ile się przy tym naśmiejecie, to wasze :) Naprawdę polecam! 





środa, 3 stycznia 2018

Czasem się przebrnąć nie da

Na pewno też mieliście w rękach takie książki, które bardzo chcieliście przeczytać, zaczynaliście, a później odkładaliście lekturę ... na wieki. Oto krótka lista książek, przez które mimo zapału, nie udało mi się przebrnąć.

,,Księgi Jakubowe" Olgi Tokarczuk
Tego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Słyszałam, że nie jestem sama. Mimo to, czuję wyrzut. Doczytałam, ze sporymi przerwami, około 400 stron. Cały tekst liczy ich ponad 900. Uważam, że to perełka w polskiej literaturze - interesujący temat, genialny język, mistrzowski research, katorżnicza praca autorki i jej pomagerów. Niestety zwyczajnie pogubiłam się wśród dziesiątek postaci i wątków. Jest ich za dużo. Rozumiem, że powieść ma być obrazem złożonej społeczności, ale jednak miło, gdyby dało się to zwyczajnie ogarnąć. Co nie zmienia faktu, że książka jest naprawdę unikatowa. Wciąż leży sobie grzecznie na półeczce i wierzę, że kiedyś do niej wrócę.



,,Świt, który nie nadejdzie" Remigiusz Mróz
Głupio nie przeczytać czegoś autorstwa jednego z najpoczytniejszych polskich autorów, superpłodnego literacko, na dodatek młodego i całkiem nieźle wyglądającego. Więc kupiłam i ... nie przeczytałam. Przebrnęłam przez kilkadziesiąt stron. Przedwojenna Warszawa i światek przestępczy? Super! Niestety mam duże obiekcje co do sposobu realizacji tematu. Czasem już po kilku stronach wchodzimy w świat, który wykreował autor i nie potrafimy się oderwać. W przypadku tej książki zabrakło mi realizmu. Prezentowany świat jest jakiś sztuczny, nie oddaje klimatu epoki. Jest też coś irytującego w sposobie pisania autora. Może za oczywiste zwroty akcji? Egzaltowane wypowiedzi postaci? Uczynny narrator szybko objaśnia nam, kto jest raczej dobry, kto raczej zły, kto mądry, a kto głupi. Bohaterowie są przewidywalni, ich portrety psychologiczne niemal nie istnieją. Do tego dochodzi denerwujące budowanie bazarowego napięcia bazującego na maksymie- coś wam powiem, ale później, więc musicie czytać dalej. Ot czytadło, a że liczy stron całkiem sporo, odpuściłam. Może dalej się rozkręca...

 ,,Stukostrachy" i ,,Pod Kopułą" Stephena Kinga
Stary dobry King popłynął. Szkoda czasu na te dwie książki - co prawda przeczytałam obie, ale umieszczam je w tym zestawieniu ku przestrodze - nie czytajcie, szkoda czasu. Fabuły są tak wydumane, że irytują. Nie znajdziecie tam napięcia, nie będziecie się bać, co najwyżej możecie się wkurzać. Unikam takich uzasadnień, ale nic mi innego nie przychodzi do głowy - obie te książki uważam za zwyczajnie głupie. King popełnił masę o wiele lepszych tekstów.


W tym zestawieniu należy wymienić też wiele lektur szkolnych, których fabuła okazała się mniej ciekawa niż nastoletnie życie towarzyskie. Nie ma się czym chwalić, ale nie doczytałam do końca ,,Chłopów", ,,Trylogii", ,,Nocy i dni". Kiedyś naprawię błąd, na razie jeszcze nie było okazji.\

A które książki stanowią wasze czytelnicze porażki i dlaczego? Zachęcam do komentowania.

Pozdrawiam!



wtorek, 2 stycznia 2018

Nowojorskie ,,Małe życie"


Może to obecny trend, że coś naprawdę dobrego nie może liczyć 100 stron? ,,Małe życie" liczy ich aż 816 i choć lektura takiego kolosa to pewne wyzwanie, nie powinniście być zawiedzeni, o ile oczywiście cenicie literaturę piękną. 




Książkę napisała Hanya Yanagihara, Amerykanka, której rodzina pochodzi z Hawajów. Od lat mieszka w Nowym Yorku i to tam osadziła akcję powieści. W amerykańskim światku literackim ta obdarzona egzotyczną urodą czterdziestokilkulatka jest nie lada osobistością, zasłużenie zresztą, bowiem zarówno ,,Małe życie", jak i ,,Ludzie na drzewach" (jej debiut literacki, wydana w 2013r.), otrzymały dziesiątki prestiżowych nagród. 

,,Małe życie" to historia czterech mężczyzn. Poznają się w college'u i zaprzyjaźniają. I ów przyjaźń trwa przez długie lata. Poznajemy Willema marzącego o karierze aktorskiej, artystę JB, początkującego architekta Malcolma i tajemniczego, nieśmiałego Jude'a, przyszłego prawnika i miłośnika matematyki. Akcja powieści skupia się głównie wokół tego ostatniego - Jude'a, którego przeszłość okazuje się bardzo dramatyczna i rzutuje na całe późniejsze życie (ale o tym sza, bo popsuję wam lekturę). Ich relacje śledzimy aż do późnego ,,wieku średniego".

,,Małe życie" to piękna historia o przyjaźni. O tym, że warto mieć przyjaciół. Prawdziwych. Takich na dobre i złe. Niezawodnych bardziej niż rodzina. Wydaje mi się, że tego typu silne relacje są charakterystyczne właśnie dla kultury zachodniej. Pamiętacie na pewno seriale ,,Przyjaciele" albo ,,Big Bang Theory". 

,,Małe życie" to powieść o dojrzewaniu i starzeniu się. O tym, jak bardzo warunkuje nas nasz start, dzieciństwo, dom rodzinny - to, co spotkało nas przez pierwsze kilkanaście lat życia. Pokazuje, jak trudno żyć TERAZ i zapomnieć o tym, o czym nie chcemy pamiętać. 

Dla wielu (w tym dla mnie) ta książka to też przypomnienie, że biało-szara, sympatyczna rzeczywistość, usłana drobnymi niedogodnościami, jest niejedyną istniejącą. Każdego z poznanych ludzi należy mierzyć ich własną miarą, zbudowaną z ICH doświadczeń - mogą się one znacznie różnić się od tych, których mieliśmy szczęście lub nieszczęście doznać my sami. 

,,Małe życie" jest też o tolerancji - znajdziecie w niej bohaterów każdej rasy, orientacji seksualnej, różnej sprawności, o odmiennych statusach społecznych i priorytetach. Ich ścieżki splatają się i tworzą różnorodną nowojorską społeczność. 

UWAGA, teraz zawieje sztampą - ,,Małe życie" prowadzi nas do starej jak świat konkluzji, że warto kochać. Nawet jeśli wydaje nam się, że nie warto lub myślimy, że na tę miłość nie zasługujemy. A ów uczucie może mieć bardzo różną formę.

Jest też masa innych problemów, które książka porusza: autoagresja, pedofilia. Sporo jest o autokrytyce i braku pewności siebie. Mamy ciekawie zaprezentowany obraz Nowego Yorku. 

W wielu recenzjach czytałam, że książka jest dołująca i bardzo smutna. Momentami jest, ale nie uważam, by taka była jej całościowa wymowa. Ma słabsze momenty, kiedy zwyczajnie nudzi, wkurza nawet. Ale nie jest ich bardzo dużo. Dopiero przeczytanie całości pozwala na zrozumienie sensu powieści. I na dojście do wniosku, że warto było przebrnąć.  To książka, którą można zaliczyć do literatury pięknej. Fani wartkiej akcji mogą być zawiedzeni, ale jeśli lubicie analizować uczucia i portrety psychologiczne - warto przeczytać.

Polecam!